SŁOWACJA - MAŁY WIELKI KRAJ

   
DZIEŃ 1, 13.07.2010

Wyjeżdżamy z domu o 09:00, w Krakowie robimy ostatnie zakupy i dalej ruszamy autobusem do Nowego Targu, stamtąd do Jabłonki. Niestety dalej już nie pojedziemy, więc maszerujemy na Chyżne, za miastem łapiemy stopa, a potem jeszcze 1 km pieszo byleby do granicy słowackiej… Mijamy granicę i patrol policji, stoją tutaj chyba z przyzwyczajenia, bo przecież granica już dawno zamknięta… Dalej idziemy przez pustkowie, na szczęście zabieramy się z Polakami, którzy jadą na wspinaczkę w góry i docieramy do Twardoszyna. Tam robimy pierwszy postój na lody z budki "Zmarzlina". Na uroczym ryneczku miejskim czekamy przy słowackim piwku na autobus do Namestova. Po drodze piękne widoki, cały czas jedziemy wzdłuż Jeziora Orawskiego i przez most wjeżdżamy do pięknie położonego miasta. Po krótkiej orientacji wracamy jeden przystanek do Slavickiej Osady, żeby przenocować na kempingu (za 2 osoby płacimy €6). Zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało nam się dotrzeć aż tu, rozbijamy namiot blisko wody (latarka obowiązkowa). Jeszce tylko prysznic i… spanko w naszym małym domku – wszelkiej masy robactwo chciało dostać się do środka.
 


DZIEŃ 2, 14.07.2010 
Budzimy się w pięknej scenerii Jeziora Orawskiego wśród gór Beskidu Żywieckiego. Położone w historycznym regionie Orawa, Jezioro Orawskie jest największym sztucznym zbiornikiem na Słowacji. Przy budowie zbiornika i tamy konieczne okazało się zalanie sześciu wsi i w znacznej części Namestova wraz z historycznym centrum. Nie mogliśmy oczywiście oprzeć się pokusie kąpieli w jeziorze – dno trochę muliste, ale woda wspaniała. Następnie spakowaliśmy wszystko i wyruszyliśmy w rejs stateczkiem (8€) na wyspę  - pozostałość po zatopionym mieście Słanica. Mieliśmy 30 minut na zwiedzanie wyspy wraz z kościołem/muzeum i starym cmentarzem. Po obejściu całej wyspy i zrobieniu zdjęć wracamy statkiem do przystani i udajemy się na przystanek autobusowy…następny autobus za pół godziny, ale nie musimy czekać! Zabieramy się na stopa z ziomkami do Twardoszyna. Tam jeszcze razem zwiedzamy najstarszy zabytek miasta - drewniany kościół gotycki z XV w. z przepięknie rzeźbionym ołtarzem.   
            

W dalszą drogę ruszamy do Orawskiego Podzamcza. Po krótkiej podróży autobusem wysiadamy u stóp potężnej góry, na której stoją ruiny zamczyska Oravský hrad, które jest uznawane za jedno z piękniejszych na Słowacji. Zamek wznosi się na 112 m nad rzeką Orawą, a jego budowę datuje się na XVII wiek. Zwiedzanie zamku to koszt 5€, ale trzeba dodatkowo zapłacić 3€ za możliwość robienia zdjęć. Oczywiście chcieliśmy zaoszczędzić, ale kilka fotek, głównie z widokiem na okolicę udało nam się zrobić. Mozolna wspinaczka z przewodnikiem odwdzięczyła nam się niezapomnianymi widokami na okolicę. Na szczęście nasze plecaki mogliśmy zostawić w recepcji, gdzie zbierają się przewodnicy.     

Z Orawskiego Podzamcza jedziemy do Dolego Kubina, gdzie mamy zamiar odpocząć i przenocować. Docieramy do ośrodka kempingowego Gäcel 2 kilometry za miastem. Chcieliśmy wykąpać się w rzece,  ale bardzo się rozczarowaliśmy - do rzeki nie wolno wchodzić, ponieważ służy tylko do spływów kajakowych. Mimo wolnych miejsc w bungalowach, nie chciano nam żadnego wynająć nawet na jedną noc. Ogólne wrażenie negatywne, obsługa niemiła, żadnego sklepu, nie mieliśmy nawet zapasu wody mineralnej. Mogliśmy jedynie wziąść prysznic i rozbić namiot (zapłaciliśmy 9€). Wieczór był chłodny. Zasnęliśmy, gdy tylko się ściemniło… 



DZIEŃ 3, 15.07.2010

Rano chcieliśmy stąd uciekać. Na nasze zaschnięte gardła pomogła woda z kranu. Ale jak się stąd wydostać? Autobusy tutaj nie jeżdżą, trochę wyludniona okolica. Idziemy więc na piechotę do miasta. Po drodze machamy co sił w rękach i w końcu łapiemy stopa, młody milczący chłopak zawozi nas z szybkością błyskawicy aż na dworzec. Chwilę później jedziemy autobusem do Rużomberka (Ružomberok). Po drodze mijamy wysokie góry, sam Rużomberk leży między trzema pasmami górskimi,  tutaj spotykają się rzeki Wag i Rewuca. Z dworca widać gołym okiem, gdzie jest centrum, więc idziemy zwiedzać. Szybko przemknęliśmy przez główny deptak, który prowadzi na wzgórze z gotycko-renesansowym Kościołem Św. Andrzeja z XVI w. i ratuszem. Po posileniu się lokalnym kebabem wracamy na dworzec i jedziemy dalej – kierunek Bańska Bystrzyca. Ze względu na upał zrezygnowaliśmy z szukania centrum. Odstraszyła nas też duża liczba blokowisk i uznaliśmy, że lepiej ruszać w dalszą drogę. Trasa z Bańskiej Bystrzycy do Zvolenia była do tej pory najbardziej malownicza. Jechaliśmy pośród wąwozów i wysokich gór Wielkiej Fatry, mijaliśmy ośrodki narciarskie, hotele i pensjonaty, a wszędzie niewiarygodna masa turystów. Pewnie najbardziej znanym tutaj ośrodkiem turystycznym jest miejscowość Donovaly leżące na terenie Parku Narodowego Niżne Tatry (Národný park Nízke Tatry).
 

Wreszcie robimy przystanek w Zwoleniu (Zvolen). Kiedy idziemy z dworca w kierunku centrum, naszym oczom ukazuje się nowoczesne miasto i jego najpotężniejszy symbol – Zamek Zwoleński. Zamek ten powstał w XIV w. i służył jako rezydencja letnia dla królów węgierskich, aby dwa wieki później stać się twierdzą obronną przeciwko Turkom.  Obecnie w środku mieści się Słowacka Galeria Narodowa. Główna ulica z rynkiem – placem Słowackiego Powstania Narodowego, znajduje się tuż obok. Zadbane centrum miasta robi wrażenie, więc z pewnością przyciąga wielu turystów, o czym może świadczyć punkt informacji turystycznej przy kościele ewangelickim Św. Trójcy.   
 
 
Chcieliśmy wiedzieć, gdzie najlepiej zatrzymać się tu na noc. Pani w informacji poradziła nam, żebyśmy pojechali aż 30 kilometrów dalej do Bańskiej Szczawnicy Banská Štiavnica), gdzie miało być wiele jezior z polami namiotowymi wśród Gór Szczawnickich. Niestety po dotarciu na miejsce i zasięgnięciu wskazówek w tutejszej informacji turystycznej (na Placu Św. Trójcy), okazało się, że baza noclegowa i pola namiotowe są od dawna zamknięte. Widocznie nie wszyscy pracownicy informacji turystycznych są na bieżąco, no i komu tutaj wierzyć? Naszą największą nagrodą było jednak to, że znaleźliśmy się w jednym z najpiękniejszych i najbardziej atrakcyjnym pod względem walorów historycznych mieście na Słowacji. Z przewodnika dowiadujemy się również, że w średniowieczu miasto żyło z wydobycia ogromnych ilości srebra i złota, było największym miastem górniczym Węgier. Obecnie od roku 1993 jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pod koniec XIX w. wydobycie stało się nieopłacalne i rozwój miasta zatrzymał się. Kopalnie zlikwidowano, a ośrodek pogrążył się w letargu, dzięki temu do dziś domy i kamienice w zabytkowym śródmieściu wyglądają jakby czas się tu zatrzymał przed paroma wiekami. W 2001 r. zamknięto ostatnią kopalnię w Szczawnicy. Urzeczeni tak pięknym miejscem, zdecydowaliśmy spędzić tu jedną noc. Tym razem zatrzymujemy się w jednym z licznych domów gościnnych – w Penzion Nostalgia – duży pokój z łazienką (35€ za noc). Wieczorem wychodzimy jeszcze na główny deptak, aby coś przekąsić i ponownie zachwycić się miastem. 
 


DZIEŃ 4, 16.07.2010
Zabytki znajdujące się w historycznym centrum miasta wchodzą w skład miejskiego rezerwatu zabytkowego Bańskiej Szczawnicy, który obejmuje 360 obiektów zabytkowych. Prawie wszystkie udało nam się zobaczyć  już pierwszego dnia podczas spaceru w górę do punktu informacji turystycznej. Warto tu wspomnieć Pomnik Św. Trójcy z 1767r., który stoi na głównym placu, wyciosany jest z czerwonego piaskowca z posągami sześciu świętych patronów górników oraz obrońców przed zarazą. Tuż obok znajduje się gotycki Kościół Św. Katarzyny z XV w. zwany „słowackim“ od czasu, gdy w 1658 r. zaczęto tu głosić kazania po słowacku. Pod świątynią mieści się krypta, w której chowano zasłużonych obywateli.    
Po oddaniu klucza wyruszamy z plecakami w kierunku górujących nad miastem zabudowaniami Starego Zamku, znajdującego się na zboczu góry Paradajz. Spacerujemy wokół zamku, pijąc poranną kawę. Najstarszym obiektem zamku jest były parafialny Kościół Panny Marii. Razem z sąsiednią Kaplicą Cmentarną  św. Michała  wybudowano go w XIII w. jako trójnawową bazylikę romańską. W XIV w. wokół kościoła zbudowano mur obronny i w ten sposób zaczęły powstawać fundamenty przyszłego zamku miejskiego. System obronny poszerzono później o basztę i bramę wjazdową z wieżą. W zabudowaniach zamku mieści się Słowackie Muzeum Górnictwa. Dziś w mieście odbywa się jarmark, a na dziedzińcu Starego Zamku rozgrywają się turnieje rycerskie.  
 
 

Powoli wspinamy się coraz wyżej i wyżej, a za plecami roztaczają się malownicze widoki. Mijamy biezwieżowy Kościół Panny Marii Śnieżnej z 1512 r., dziś pełniący funkcję kaplicy cmentarnej. Kilka kroków dalej za kościołem stoi Pigarská braná, jedyna ocalała spośród szściu bram miejskich. Na najwyższym wzniesieniu Bańskiej Szczawnicy, zwanej Frauenberg (panieński gród) wznosi się majestatycznie Nowy Zamek z 1571 r. Zamek został zbudowany jako twierdza przeciwko Turkom, miał chronić cenne złoża. Przybrał on formę czworokątnej wieży z czterema okrągłymi basztami w rogach. Obecnie pięknie odrestaurowany pokazuje ekspozycje Słowackiego Muzeum Górniczego (wstęp tylko 1€), które dokumentują czasy walk przeciwko Turkom na Słowacji. Z okien na ostatnim piętrze można zachwycać się widokiem na miasto i otaczające go Góry Szczawnickie. Niestety ominęliśmy Kalwarię – zespół 23 barokowych budowli sakralnych wzniesionych w XVIII w. w północno-wschodnim krańcu miasta, na szczycie stromego wzgórza Scharfenberg. Żałujemy do dziś. 


W drodze powrotnej kupujemy tę samą pizzę na wynos, która tak nam zasmakowała poprzedniego dnia. Chwilę później siadamy w cieniu i jemy nasze śniadanie. Pewnie dlatego uciekł nam autobus do Zwolenia, więc postanowiliśmy, że spróbujemy naszego szczęścia na dworcu kolejowym, który ukryty za kompleksem fabryk sprawiał wrażenie zapomnianego. Dużego wyboru nie było, więc pojechaliśmy jedno-wagonowym pociągiem do stacji Hronská Dúbrava. Następnie wybór padł na kierunek Bratysława, kupiliśmy bilety i już po 40 minutach byliśmy w pociągu bez klimatyzacji  do oddalonej o 190 km Bratysławy. Wyczerpani upałem, na miejsce dotarliśmy o 19:30. Teraz wyzwaniem było znalezienie noclegu. Na dworcu oczywiście nie brakowało ofert – także prywatnych. Podejrzany typ oferował nam nocleg za 25€/2 osoby. Oceniliśmy go negatywnie, bo wyglądał strasznie niechlujnie i nie wydawał się godny zaufania, ale i tak łaził za nami przez następne 20 minut. Poszliśmy więc w kierunku centrum na własną rękę szukać noclegu i już na nastepnej ulicy trafiliśmy do Hostelu Possonium (na ulicy Šancová 20). Skromna baza noclegowa w Bratysławie sprawia, że ceny są tutaj wysokie. My zapłaciliśmy za jeden nocleg 19€ od osoby w pokoju 6-osobowym. Dla nas najważniejsza była jednak możliwość wskoczenia pod prysznic. Potem wybraliśmy się jeszcze na spacer w stronę starego miasta. Byliśmy jednak zbyt zmęczeni, ażeby długo być na nogach. Z daleka było widać górujący nad miastem, pięknie oświetlony Bratislavsky Hrad…
 
DZIEŃ 5, 17.07.2010
Bratysława to jedyna stolica na świecie, która graniczy aż z dwoma państwami – z Austrią i Węgrami. Podzielona na dwie części przez Dunaj, Bratysława to dziś nowoczesna metropolia, a jej mieszkańcy to w większości młodzi ludzie. Na pewno nie tak popularna jak Wiedeń czy Praga i niesłusznie omijana na drodze do Budapesztu, ma jednak wiele do zaoferowania turystom.
Po porannej kawie w ogródku hostelu poszliśmy dokładniej obejrzeć miasto. Najpierw zajrzeliśmy do ogrodu francuskiego przy Pałacu Grassalkovicha wzniesionym w 1760 r. Pierwotnie Pałac znajdował się poza murami miasta, obecnie jest siedzibą prezydenta Republiki Słowackiej. Powoli wspinaliśmy się na wzgórze  zamkowe, 85 m n.p.m., nad brzegiem Dunaju, gdzie stoi zamek Bratislavsky Hrad. Jego początki sięgają X w., pięknie odrestaurowany w latach 1954-1968 z czterema wieżyczkami, jest określany jako „stół odwrócony do góry nogami“. Z góry można podziwiać jeden z czterech mostów spinających dwa brzegi miasta – Nowy Most – to imponująca budowla zwieńczona kopułą przypominającą kosmiczny spodek, w której znajduje się restauracja i klub nocny. 
 

Tego dnia w Bratysławie panował straszny upał, jakieś 39 stopni w cieniu, więc szukając wytchnienia poszliśmy w stronę starego miasta mijając po drodze Bramę Michalską z rzeźbą Michała Anioła na szczycie, majestatyczny budynek Słowackiego Teatru Narodowego z 1920 r. Bardzo zadbana i starannie odnowiona zaledwie 3 lata temu starówka zrobiła na nas duże wrażenie. Nie sposób oczywiście wymienić tutaj wszystkich cennych zabytków, ale warto wspomnieć Stary Ratusz z końca XIII w. oraz Čumila wyglądającego ze studni, który jest jedną z wielu rzeźb w mieście, ale zdecydowanym ulubieńcem mieszkańców Bratysławy i turystów. Była jeszcze chwila na zimne piwo na rynku głównym i powoli kończy się nasza wizyta w stolicy Słowacji.  
 

Jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do Trenczyna (pociągiem jakieś 1,5h) w nadziei na znalezienie kempingu otoczonego wodą z obietnicą na wypoczynek. Znaleźliśmy wyspę otoczoną wodą, ale niestety kemping nie zasługiwał na 3 gwiazdki. Na kąpiel było za późno, ale udało nam się jeszcze coś wrzucić na ruszt, w wyniku tego pozostało wspomnienie „parszywej kiełbaski z Trenczyna“. W nocy rozpętała się nawałnica z piorunami, na szczęście tym razem spaliśmy w domku, bo w namiocie na pewno byśmy tej nocy nie przetrwali…   

DZIEŃ 6, 18.07.2010
Dziś znaczne ochłodzenie, ale czas ruszać dalej! Zaczęliśmy od wypicia kawy na ryneczku starego miasta, a potem powędrowaliśmy stromym wzniesieniem na górę, gdzie stoi średniowieczny Zamek Trenczyński, w którym  mieszczą się eksponaty  muzeum. Wstęp kosztuje 5€, wycieczka po zamku z przewodnikiem zajęła nam 4 godziny. Zwiedzaliśmy wystawę portretów szlacheckich, ekspozycję narzędzi tortur i cały zespół pałaców docierając na sam szczyt, czyli na Wieżę Mateusza - Matúš Čák najsłynniejszego właściciela Zamku Trenczyńskiego. Powstała także legenda na temat tutejszej Studni Miłości, która opowiada o Fatimie i Omarze, któremu za uwolnienie ukochanej uwięzionej na zamku, kazano kopać studnię głęboką na 80m, ażeby znalazł wodę. Dopiero po 4 latach pracy, udało mu znaleźć wodę i tym samym odzyskać narzeczoną.    
 


Spontanicznie zdecydowaliśmy, że wracamy do Polski, żeby odpocząć od upału i ciężaru plecaka. Przez Żylinę, Czadcę i z przesiadkę w Katowicach na nocny pociąg, pojechaliśmy nad polskie morze.

C.d.n.

Komentarze

  1. Ciekawie piszesz. Fajnie poczytać jak zwiedzaliście bez żadnego większego planu.
    W Słowacji jest wiele fajnych miejsc. Ja tam na pewno wrócę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dzięki za uznanie. Oczywiście szkoda, że tylko 6 dni, ale do pięknych miejsc zawsze chętnie się wraca. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty