SYCYLIA

„Bez Sycylii Włochy nie wywierałyby żadnego wrażenia“ – J. W. Goethe




Żeby dobrze zwiedzić Palermo i okolice, potrzebowałabym zapewne całego tygodnia. Niestety 4-dniowy pobyt wystarczył zaledwie, aby posmakować wspaniałości tego miejsca.

Podróż na Sycylię była moją pierwszą podróżą nad Morze Śródziemne, dlatego wywarła na mnie tak wielkie wrażenie. Wybrałam się tam z bratem w lipcu 2007 r. na długo odwlekane zaproszenie starego kumpla w Palermo, którego poznaliśmy kilka lat wcześniej w Londynie. Warto mieć przyjaciół, którzy mieszkają w pięknych miejscach, i których zawsze można odwiedzić.

Sycylijczycy to ludzie żyjący powoli, trochę jakby odcięci od reszty świata. Do dziś nie wybudowano mostu, który połączyłby wyspę z Płw. Apenińskim, co wskazuje na to, że Sycylii raczej nie śpieszno do Europy. Podobno plany budowy istnieją już od 1865 r., ale protesty Sycylijczyków i Kalabryjczyków w obawie przed złym wpływem mostu na środowisko, ekonomię, czy wzrostem zorganizowanej przestępczości, jak dotąd skutecznie uniemożliwiały realizację tego projektu. Nasz przyjaciel Giovanni to typowy Sycylijczyk, który ponad wszystko kocha swój kraj i twierdzi, że nie ma lepszego miejsca do życia na Ziemi. Jego niesamowitą gościnność w stylu bed & breakfast można porównać chyba tylko do naszej. Ponadto koniecznie chciał wszędzie i za wszystko płacić, na co my nie mogliśmy pozwolić.

Pierwszą rzeczą, z którą musiała się zmierzyć "blada twarz" po wyjściu z samolotu był niesamowity żar z nieba, porównywalny z gorącym powietrzem z suszarki. Temperatura sięgała wtedy 40° C i panowała straszna susza. Szybko zaczęły się narzekania brata na upał (litości, w końcu jest lato!!) i brud (śmieci to głównie zasługa turystów), a "białe ferrari", którym Giovanni miał nas odebrać z lotniska okazało się po prostu fiatem uno ☺ Mały samochodzik, a jaka historia!! – Dowiedzieliśmy się, że dostał go w prezencie ratując tym samym przed oddaniem na złom. To się nazywa szczęście!

Giovanni nie mieszka właściwie w Palermo, ale w oddalonym o kilkanaście kilometrów małym Misilmeri. Jego dom bardziej przypomina dwupietrowe mieszkanie - jakby wybudowany na skale, ma dwa pokoje i dwie łazienki. Z balkonu można wejść na dach tarasowy i na leżaku rozkoszować się niesamowitym widokiem na okolicę. Nazwa miasta pochodzi od arabskiego Menzel El Emir, co oznacza „rezydencja Emira“. Na początku Misilmeri skupiało się wokół arabsko-normandzkiego zamku – Il Castello dell’Emiro – i rozwijało się jako ośrodek rolniczy. Ruiny zamku z X w. stoją do dziś. 

Jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się na spacer po Palermo. Pierwszym przystankiem był Hotel del Centro, w którym pracuje Giovanni. Hotel ten położony jest w centrum starego miasta wśród barokowych kościołów i targów przypominających czasy arabskie. Przed wejściem do hotelu dzieci na naszych oczach wyrwały turyście aparat fotograficzny i uciekły na skuterze. Takie lekkie ostrzeżenie na początek – uwaga na złodzieji! Czy to Neapol, czy już Afryka? Widać od razu, że w Palermo nie jest bezpiecznie. Oj, chyba nie chciałabym wracać sama do domu po zmroku.


Po drodze zajrzeliśmy do parku Giardino Garibaldi, niedaleko placu Piazza Marina, założonego w 1863 r. Rośnie tam najstarsze drzewo w Palermo – 150-letni ficus benjamin, dumny na 25 m. Podobno plac ten, nazwany na cześć Giuseppe Garibaldiego – bohatera narodowego Włoch, był świadkiem wielu krwawych egzekucji.


Palermo ma przepiękne położenie, a widok z góry na Zatokę Mondello przy zachodzie słońca robi niezapomniane wrażenie. Na Górę Monte Pellegrino prowadzi kręta trasa dla samochodów. Ta imponująca góra wznosi się na 600 m n.p.m. na wschód od miasta. Znajduje się tu kilka jaskiń wykutych w skale, a jedną z nich przerobiono na Sanktuarium Świętej Rozalii, która jest patronką Palermo. Santa Rosalia pochodziła z królewskiej rodziny. Szukając ukojenia duchowego uciekła do groty i wiodąc życie pustelnicze zmarła w wieku 31 lat. Według legendy w 1624 r. ocaliła Palermo od zarazy i wtedy właśnie narodził się kult Rozalii.


Kiedy my wczesnym rankiem ruszaliśmy na plażę, mieszkańcy pędzili na skuterach do pracy. W mieście najbardziej sprawdzają się właśnie skutery lub małe samochody ze względu na wąskie uliczki. Zasady ruchu drogowego własciwie nie istnieją, natomiast powszechne jest używanie klaksonu, który informuje o włączeniu się do ruchu. Pewnie nie zawsze przebiega to bezproblemowo, bo większość samochodów tutaj ma wgniecenia w karoserii.

Giovanni chcąc nam pokazać jak najwięcej w tak krótkim czasie wybierał najpiękniejsze plaże i najlepsze restauracje. Codziennie spędzaliśmy długie godzinyw samochodzie bez klimatyzacji (nie byłoby tak źle, gdyby nie te korki), jeżdżąc od jednej mejscowości do drugiej. Port i plaża w Palermo nie są przyjemnymi miejscami dla nosa, dlatego wybieraliśmy plaże oddalone od miasta, tak jak tą w Porticello. Okazuje się, że nawet na Sycylii czasami słońce przestaje świecić i może spaść kilka kropel deszczu. Na szczęście trwało to tylko chwilę.


Nie ominęliśmy także najważniejszych zabytków, takich jak Katedra Normandzka z XII w., Pałac Królewski, Piazza Pretoria, Kościół San Domenico. Miałam wrażenie, że w Palermo kościoły są na każdej ulicy. Zwiedzanie Monreale, oddalonego 8 km na wschód od Palermo i wspaniałej katedry przycupniętej na zboczu ponad Conca d’Oro było warte mozolnej wspinaczki przy ponad 40-stopniowym upale. Znajdująca się tutaj katedra z mozaikami z XII w. miała być kiedyś miejscem spoczynku królów. Jej centralnym punktem jest mozaika przedstawiająca Chrystusa Wszechmocnego, bardzo podobna do tej z Palazzo Reale w Palermo. Z tarasu widokowego można podziwiać miasto i morze, wstęp na każdą kieszeń.


Chyba najbardziej odrażającą atrakcją turystyczną Palermo są Katakumby Kapucynów. Podziemny tunel ciągnie się przez 17 km, a w nim spoczywa tysiące nieboszczyków, którzy ułożeni są w różnych możliwych pozycjach i podzielonych na grupy: są tutaj kobiety, mężczyźni, dzieci, księża, mnisi, przedstawiciele różnych zawodów. Najstarsi mają jakieś 200 lat, a najmłodsi kilkadziesiąt. Wszyscy wygladają jakby zastygli w ruchu, a turyści stają jak wryci… z wrażenia. Taki sposób chowania zmarłych wydał mi się zdecydowanie barbarzyński (dlatego nie zrobiłam żadnego zdjęcia), ale dla osób o mocnych nerwach zwiedzanie tego miejsca będzie na pewno niesamowitym doświadczeniem.

Najważniejszym składnikiem naszego menu, oczywiście oprócz owoców morza, były lody. Podobno to właśnie na Sycylii Arabowie wynaleźli lody, używając do ich produkcji śniegu z Etny. W każdym razie lodowe desery to tutejsza specjalność, więc korzystaliśmy z każdej okazji, aby wypróbować wszystkie smaki - moje ulubione to granita, cassata i zabaglione. Wrażenie robi też kuchnia regionalna. Każdego dnia śniadanie jedliśmy w małej kawiarni za rogiem, obowiązkowo pyszna kawa i rogalik, a na drogę pizza piccolo z różnymi dodatkami. Zachwyt wzbudziły we mnie ryby i owoce morza, a szczególnie świeże muszle i krewetki panierowane w bułce tartej. Wszystko to ciężko strawne, ale grzechem by było nie spóbować.

Niedługo po zachodzie słońca wyczerpani zwiedzaniem, padaliśmy do łóżek, a Misilmeri dopiero budziło się do życia. Ludzie siedzieli na ulicach, gwar rozmów wlewał sie do mieszkania, a my przecież nie mogliśmy spać przy zamkniętych oknach, bo w domu nie było klimatyzacji. Giovanni obiecał jednak, że do czasu naszej kolejnej wizyty, zdąży ją zainstalować ☺

Trzeciego dnia wynajęliśmy łódź motorową i wyruszyliśmy z Castellmarre del Golfo przed siebie w poszukiwaniu dzikich plaż. Koszt to 90 € (plus kupno benzyny) na pół dnia. Nurkowanie w przezroczystej wodzie wśród kolorowych ryb, chęć złowienia małej ośmiornicy, czy jeżowca było silniejsze niż niechęć do słonej wody. Było mi tak dobrze, że nawet zapomniałam o tym, że nie jestem zbyt dobrym pływakiem i pode mną nie ma dna. Zawartość soli w Morzu Śródziemnym jest oczywiście niepoównywalnie większa niż w Bałtyku – po każdej kąpieli z moich włosów robiły się druty, ale dla porównania wody w Morzu Czerwonym można sie napić tylko raz, bo za drugim razem można się już utopić – najlepiej mocno zaciskać usta i nie oddychać (doświadczyłam na własnej skórze).


Spaleni słońcem woleliśmy ostatniego dnia pobytu w Palermo ukryć się w cieniu, dlatego wybraliśmy się na zakupy na stare miasto z licznymi sklepami na Via Roma i Via Maqueda. Odwiedziliśmy też tętniacy życiem bazar Vucciria, przez który przebiegliśmy jak strzała, ze względu na wszechobecny zapach ryb. Udało się nam nawet trafić na kilka wyprzedaży, co zdecydowanie umiliło nasze zakupy. Nie obyło się także bez kupowania pamiątek – najpopularniejsze wśród turystów są wyroby z porcelany, lawy oraz marionetki, a wszystko tak kolorowe, że można dostać oczopląsu. Ja koniecznie chciałam mieć Trinakrię – logo Sycylii, czyli głowę z trzema nogami. Jedna z wielu wersji mówi, że jest to opiekunka wyspy, a trzy nogi oznaczają trzy morza otaczające Sycylię. Wybraliśmy Trinakrię zrobioną z gliny w kolorze brązowym ☺


Uczty kulinarne w restauracjach przy plaży, do tego widoki na morze i ta atmosfera sprawiały, że chciałam tam zostać na bardzo długo, ale na pewno jeszcze kiedyś tu wrócę, żeby doświadczyć tego, co ma do zaoferowania cała Sycylia, a nie tylko jej cząstka.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty